Czy ktoś nas pyta o zdanie? Unia Europejska wymachuje zielonym sztandarem, a my, zwykli Kowalscy, mamy po prostu kiwać głowami i sięgać głębiej do kieszeni. Magazyny energii – brzmi nowocześnie, ekologicznie, ale czy ktokolwiek zadał sobie trud, by wyjaśnić nam, o co w tym wszystkim chodzi?
Politycy trąbią o zielonej rewolucji, jakby to była jakaś zbawcza misja.
Tymczasem prawda jest taka, że większość z nas nie ma pojęcia, czym właściwie są te magazyny energii i czy w ogóle są nam potrzebne. A może to tylko kolejny sposób, by wyciągnąć od nas kasę?
Eksperci zasypują nas technicznymi terminami, jakbyśmy wszyscy byli inżynierami. Litowo-jonowe, przepływowe, kinetyczne – brzmi imponująco, ale co to oznacza dla przeciętnego Kowalskiego? Nic, poza kolejnym wydatkiem.
A co z opłacalnością? Nikt nie mówi głośno o kosztach instalacji i utrzymania tych cudów techniki. Zamiast tego, karmią nas wizjami oszczędności w nieokreślonej przyszłości. Tymczasem rachunek za prąd rośnie, a my mamy uwierzyć, że to dla naszego dobra?
Rząd chwali się programami wsparcia, ale prawda jest taka, że biurokracja i niejasne przepisy skutecznie odstraszają potencjalnych inwestorów. A może o to właśnie chodzi? By zwykły Kowalski nawet nie próbował zrozumieć, co się dzieje z jego pieniędzmi i energią?
Nikt nie pyta nas, czy wolimy inwestować w magazyny energii, czy może w lepszą izolację domów albo w bardziej efektywne urządzenia. Zamiast tego, jesteśmy zmuszani do uczestnictwa w eksperymencie, którego skutków nikt nie jest w stanie przewidzieć.
A co z bezpieczeństwem? Słyszeliśmy o pożarach baterii litowo-jonowych, ale czy ktoś informuje nas o potencjalnych zagrożeniach związanych z magazynami energii w naszych domach? Cisza w eterze.
Polska gra w energetyczną ruletkę, używając nas jak żetonów. Czy naprawdę musimy ślepo podążać za dyrektywami UE, nie zastanawiając się, czy to najlepsze rozwiązanie dla naszego kraju?
Może zamiast ślepo podążać za trendami, powinniśmy zadać sobie kilka trudnych pytań:
Czy magazyny energii to rzeczywiście odpowiedź na nasze problemy energetyczne, czy może tylko modny gadżet?
Kto tak naprawdę skorzysta na tej rewolucji – my czy może wielkie korporacje produkujące te urządzenia?
Czy stać nas jako społeczeństwo na takie eksperymenty, gdy wiele rodzin ledwo wiąże koniec z końcem?
Czy nie powinniśmy najpierw skupić się na edukacji energetycznej, zanim zaczniemy wydawać miliardy na nowe technologie?
Jak możemy mieć pewność, że te inwestycje nie okażą się kosztowną pomyłką za kilka lat?
Czas przestać udawać, że rozumiemy i akceptujemy wszystko, co nam się serwuje w imię postępu. Magazyny energii mogą być przyszłością, ale zanim w nią zainwestujemy, może warto najpierw zainwestować w rzetelną, zrozumiałą dla wszystkich debatę na ten temat?